Ostatni koncert Jazz Juniors 2020 był kontynuacją eksperymentu z dnia poprzedniego. Na scenie spotkała się grupa muzyków, którzy musieli znaleźć wspólny język i razem stworzyć coś nowego. Byli to: Kamila Drabek, Kasia Pietrzko, Marek Napiórkowski, Jakub Mizeracki, Joaquin Sosa, Mateusz Smoczyński, Kacper Smoliński, Max Olszewski oraz Bartek Prucnal.
Otwarta, niczym nie skrępowana przestrzeń i dziewięciu doświadczonych, kreatywnych i mających już nie jeden sukces na koncie muzyków. Tak rozpoczął się ostatni koncert Festiwalu Jazz Juniors 2020. Znów wielka niewiadoma – co się wydarzy, czy muzycy znajdą wspólny język, czy dojdzie między nimi do głębszych interakcji, które zaowocują równie pasjonującą muzyką, co dnia poprzedniego? Rozważania te okazały się zupełnie niepotrzebne, a to, co otrzymaliśmy, mogło przerosnąć oczekiwania niejednego słuchacza.
Pierwszą część koncertu znów wypełniły występy mniejszych składów. Muzycy stworzyli aż dziewięć różnych konstelacji, w których nie tylko doskonale się odnaleźli, ale też czerpali niemałą przyjemność ze wspólnej gry i doskonale się bawili. Wieczór otworzył nastrojowy duet Kasi Pietrzko z Mateuszem Smoczyńskim. Od wyimprowizowanych, delikatnych, melodyjnych fraz słuchacze stopniowo wprowadzani byli w coraz mocniejsze, bardziej żywiołowe brzmienia. Większość ze składów przygotowane miała zarysy kompozycji, na których bazowali. Zgrabnie napisane, dające dużo wolności, z nierzadko wpadającymi w ucho melodyjnymi tematami, jak i ostrymi popisami free. Tego wieczoru było wszystko: mocne, transowe groovy, bujające brzmienia z bossa novą na czele, piękne melodie, trochę bluesa, jak też muzyki nowej. Horyzont był szeroki i co rusz poszerzany przez kolejne składy, z których każdy zasługuje na uznanie. Jednym z punktów, który zwrócił uwagę publiczności, była m.in. pasjonująca konwersacja dwóch gitarzystów, Marka Napiórkowskiego i Jakuba Mizerackiego. Pasja, wirtuozowskie popisy, ale przede wszystkim przyjacielska, pełna życzliwości gra.
Drugą częścią programu był występ nonetu. Grupa muzyków nie zdecydowała się, jak poprzedniego wieczoru, na całkowite wyimprowizowanie muzyki. Pod kierownictwem Mateusza Smoczyńskiego, który dawał znaki i trzymał w ryzach cały zespół, artysci zaprezentowali ciekawą, spójną muzykę pokazując, że mimo braku dłuższych prób, potrafią stworzyć zgrany, twórczy zespół.
Wyjątkowa, bo odbywająca się w czasie pandemii i wielu ograniczeń, edycja Festiwalu Jazz Juniors dobiegła końca pozostawiając po sobie satysfakcję z tego, co usłyszeliśmy, jak i zdrowy niedosyt. Eksperyment, na który podstawił w tym roku dyrektor artystyczny Adam Pierończyk, okazał się dużym sukcesem. Kto wie, jakie nowe składy powstaną teraz dzięki tym spontanicznym spotkaniom na scenie.